Gdzie oczy poniosą (podróże z dziećmi)

Dzieci automatycznie podnoszą standard

Pokonaliśmy trasę Ksawerów – Bangkok w 18 godzin. 18 godzin zamknęłam w 18 wątkach sytuacyjnych 🙂

1.

Godzina zapasu okazała się zasadna. Mieliśmy wyjechać tak, by o 10.00 być na lotnisku. Poślizgowi przy pakowaniu dedykuję 20 minut cennego czasu. Ślizgawce na drodze – kolejne dwadzieścia. Wypadkom na autostradzie, następne. Skłamałabym pisząc, że byliśmy na styk, pewnie zmieściłoby się jeszcze jedno „siusiu”, albo zagapienie się i pojechanie niezgodnie z nawigacją. Gdybyśmy nie założyli zapasu – myślę, że trasę Ksawerów-Warszawa pokonywalibyśmy tego dnia dwukrotnie.

2.

Brakuje mi słów, żeby wyrazić jak wiele dobrych emocji popłynęło do nas przez ten czas podróży. SMSy, telefony, maile, wiadomości – być może przez to, a być może przez fakt, „że to już się dzieje”, obaw przez cały ten czas było we mnie naprawdę niewiele. Kilka osób w sposób dobrowolny i niezależnie od siebie zadeklarowało, że jeśli będziemy mieli kłopoty, to przygotują misję ratunkową i po nas przyjadą. Czy nie jest to prostym dowodem, że działanie wyzwala działanie?

3.

Jak najmniej ciepłych ubrań. Jakoś lepiej to zrozumiałam odklejając bluzkę od pleców po pięciominutowym spacerze z samochodu do domu. A wcześniej Jasia od siebie i Jasia od nosidełka. Bluzę mam jedną, ale na przykład buty uważam, że zabrałam nieadekwatne. Adidasy wydają mi się zdecydowanie zbyt „grube”. Kiedy zamienia się śnieg na słońce i turbo wilgotność powietrza, warto pogodzić się z tym, że Kasia przebudzając się w nocy będzie wyglądała, jakby w tej chwili wyszła spod prysznica. Jeszcze nie wiem, czy wypada paradować z Jankiem w samym pampersie po mieście (nie sądzę), ale podejrzewam, że tak byłoby mu najlepiej. Trudno natomiast coś upuścić – błyskawicznie wszystko przykleja się do rąk i nóg. Na przykład torebki foliowe.
Można też usłyszeć: ale tu jest gorąco.
Odpowiedzieć: tu już tak będzie.
Usłyszeć: nie, to tak tutaj jest, w tym sklepie (terminal lotniska).
A potem usłyszeć ponownie: „Woooow, ale gorąco!” Kiedy terminal opuścimy.

4.

Nawet niewinna bajka o locie samolotem opowiedziana kilka dni wcześniej, ma wpływ na jakość i świadomość podróży. „Mamo, a co jeśli to będzie pikało?” „Będziesz musiała dać mi wodę, żebym piła jak będziemy zaczynali lecieć”, „Może będzie telewizorek z bajkami”, „Gdzie jest mój kocyk?”. Nie pamiętałam, że wspomniałam o tylu szczegółach, a dziewczyny punkt po punkcie odhaczały, bez obaw, a raczej dowodząc, że wiedzą. Bajki sytuacyjne lubię bardzo.

5.

„Powiedziałam pierwszy raz thank you!„, i jeszcze, chwilę później: „Powiedziałam pierwszy raz do tego chłopca no, a zawsze mówiłam nie„. I jeszcze: „Co to znaczy no entrance?” – Marysia i Kasia zadały w podróży kilkadziesiąt pytań o znaczenie obcych słów – w zasadzie za każdym razem, kiedy słyszały mnie albo Maćka rozmawiających po angielsku, chciały wiedzieć, co i dlaczego powiedzieliśmy. Empirycznie dotykają języka i chcą przyswajać. Jak to dzieci – chłoną jak gąbki. Nie łudzę się, że będą pisać Pana Tadeusza po angielsku po powrocie, ale jestem przekonana, że złapią wiele przydatnych zwrotów, słów i mam nadzieję, pewną taką odwagę w posługiwaniu się nimi.

6.

Kiedy urzędnikowi sprawdzającemu paszport ucieka ktoś dorosły – trudno nie spodziewać się konsekwencji. Kiedy robi to Janek – urzędnikowi trudno utrzymać powagę. Okazuje się, że wtedy bez problemu może pobiec po niego także dorosły.

7.

Kwestie percepcji. Lądowanie, a przede wszystkim – hamowanie przy lądowaniu, które wbija w fotel to, jak się okazuje, atrakcja porównywalna do wesołego miasteczka. Podobnie, jak jazda we troje na jednym wózku jest porównywalna do przejażdżki kolejką górską. I jeszcze: kiedy w samochodzie są trzy pudle, podróż mija o niebo szybciej. Atrakcję stanowią automaty do napojów ze specjalną miniwindą dla butelek, taśma z bagażem rejestrowanym i wreszcie, nieustająco – winda pod każdą postacią.

8.

Czas mijał nam przeróżnie. Sprawdziły się bardzo malowanki, które po pomalowaniu wodą ujawniały swoje kolory, ALE potem schły i stawały się znów białe (można je malować wielokrotnie). Moim zdaniem hit podróży 😉 Były też Doble, Zgadnij Kto To, turystyczne puzzle, bajki, opowiadania, zabawa w lotniskowym kąciku dla dzieci, granie na ekranie telewizora w samolocie, książeczki, uzupełnianie labiryntów i zagadek od linii lotniczych. Generalnie – zostały mi argumenty w zanadrzu – nie wszystko musiałam wykorzystać, a czas mijał przyjemnie, choć na końcówce trudno było nie widzieć turbo zmęczenia.

9.

Jeśli jakieś dziecko wciśnie kilkanaście razy przycisk przywołania stewardessy, w jakiś magiczny sposób okazuje się, że… nikt na niego nie reaguje. Także później.

10.

Spanie podczas lotu było jednym z większych wyzwań. Pomijając kopanie, przepychanie i „ale to ja miałam tu być” – na część lotu zrobiliśmy Jankowi prowizoryczne łóżko… pod moimi nogami. Kasia z Marysią leżały na sobie, a my… pilnowaliśmy, żeby się nie pokopały 🙂 Drzemaliśmy też trochę na siedząco. Po kilku godzinach zabraliśmy Janka na górę i poukładaliśmy się jak puzzle na tej czteroosobowej kanapie. I tak uważam, że lot w nocy był dobrą decyzją, Janek zasnął krótko po starcie, dziewczyny niebawem po ciepłym posiłku (o ile jedzenie nie przypadło im i nam do gustu, to cudowne w obliczu .

11.

Ach ta surowa mina urzędniczki wbijającej nam stemple do paszportów w Bangkoku… za pomocą „body language” powiedziała, że potrzebuje jeszcze wypełnione formularze imigracyjne dla dzieci. Jej spojrzenie jakby sugerowało, że mamy problemy z myśleniem, skoro tego nie wiemy. Kilka sekund później, po zlustrowaniu dreptającego w miejscu (i wydającego odgłosy zadowolenia) Janka, zerkającej w jej stronę (mocno w górę) Kasi i pałaszującej kanapkę z serem Marysi – okazało się, że pani serce zmiękło i nawet ujawniła, że potrafi się uśmiechać. Nigdy nie dowiem się, co mówiła do nich później, ale brzmiało to już jak ciepłe słowo od cioci. Dzieci otwierają drzwi, ułatwiają negocjacje, skracają kolejki, aktywują pomoc.

12.

Możliwości. Można przebiegać (zamiast przechodzić) przez bramki na lotnisku (jeśli jest się dzieckiem). Można robić dziubek i wykręcać głowę podczas zdjęcia dla urzędu imigracyjnego (jeśli jest się dzieckiem). Można dostać dowolną ilość wrzątku (jeśli ma się butelkę dziecka) i można wnieść obiadki, soczki i deserki (w racjonalnych ilościach i bez ograniczenia pojemności jednej sztuki – cokolwiek by to oznaczało; znów – jeśli jest się dzieckiem). Można też mieć zdjęcie w paszporcie sprzed 2,5 roku (jeśli ma się na przykład 3 lata) i wciąż urzędnicy widzą podobieństwo.

13.

Pytaj, a znajdziesz odpowiedź. Chyba, że akurat nikt nie rozumie twojego języka. Na przykład dlatego, że mieszkasz na obrzeżach Bangkoku i po prostu jest tutaj mniej przydatny. Wtedy odpowiedzi częściowo musisz się domyślić. Ale i tak znajdą się ludzie, którzy w pięć minut lepiej mnie pokierują, niż strona-przewodnik, której trudno zdiagnozować moje potrzeby. Pięć minut wystarczyło, by dowiedzieć się, gdzie kupić lokalną kartę do telefonu, jak trafić na targ, gdzie sprawdzić autobusy, i którędy pływa listonosz.

14.

„Wzięłaś mój wachlarz?” – zupełnie o nim zapomniałam… „Nie wzięłam. Nie pamiętałam, że ci na tym zależało.” Płacz. Chwila przerwy. „Mamo, nie szkodzi, że nie wzięliśmy wachlarza. Wiesz dlaczego? Bo jeśli będzie mi gorąco, to mogę powachlować się książką.” Nie wiem, jak inni, ale ja mam wrażenie, że u nas wyrozumiałość dla sytuacji trudnych rośnie wprost proporcjonalnie do spędzonego ze sobą czasu. I wprost proporcjonalnie do liczby wyłączonych „przeszkadzaczy”. I 26 godziny bez przerwy już robią swoje (nawet, jeśli 8 z nich to sen).

15.

Nasz aktualny gospodarz uprzedził nas uczciwie: od ponad miesiąca nikt tu nie mieszkał, więc mogły zadomowić się jakieś stworzonka. „Nie bójcie się ich”. Już kilka godzin, od kiedy wszyscy śpią, i w domu jest cicho, co chwilę słyszę, jak przed domem chodzą i wydają różne odgłosy „jakieś stworzonka”. Gekona jeszcze w domu nie widziałam. Czuję, że to się zmieni.

16.

Księżyc tutaj nie przypomina rogala / literki C, tylko UŚMIECH! Oczywiste rzeczy okazują się nie być takie oczywiste. Alkoholu nie można kupować po północy, a kiedy listonosz płynący kanałem chce dostarczyć listo polecony: gwiżdże, żeby odbiorca po niego wyszedł. Banany można jeść prosto z drzewa, a żeby przejść przez ulicę – lepiej najpierw spojrzeć w prawo, niż w lewo (niby oczywiste, a jednak…).

17.

Kiedy wysiądą baterie w pilocie do klimatyzatora, potrzeba kaszki albo innych europejskich rarytasów dla dzieci – wystarczy znaleźć najbliższy 7/11. W nocy jest 25 stopni, więc względnie chłodno – można spacerować. Gorzej w dzień – dzisiaj i tak nieźle, koło 30. W naszej sytuacji: uważałabym na kanał, wzdłuż którego prowadzi kilkaset metrów betonowego chodnika. To był ostatni fragment naszej podróży do tymczasowego domu. Prawie – potem jeszcze drewniane schody. I zabezpieczenie przestrzeni, by zmniejszyć ryzyko uszkodzeń ciała i utraty zdrowia. Ale to już zupełnie inna historia.

18.

Mój tata oferował osobistą wywrotkę i złamanie nogi, gdyby to miało sprawić, że zostaniemy w Polsce. Chwilę po tym, jak dowiózł nas na lotnisko i pożyczył wszystko, co miał, a co mogło poprawić komfort naszej podróży. Moja mama przygotowała kanapki i temperowała kredki w środku nocy, żeby dziewczyny miały czym rysować. Nie mówiąc o przygarnięciu dzieci na czas przygotowań. Ja też tak chcę! Nie chcieć, żeby moje dzieci (i wnuki) kiedyś jechały, ale wspierać w każdej decyzji.

Tym samym – wystartowaliśmy, przepychamy się z jet lag, dajemy sobie 2 dni na dojście do siebie i rozważamy, czy zostawać 4, czy 5 dni w Bangkoku.