Gdzie oczy poniosą (podróże z dziećmi)

Potęga oceanu – Wielka Woda i mały człowiek na Nusa Lembongan

Kilkunastometrowe fale wpływają do małej zatoczki i rozbijają się o skały. Większość z nich trafia do częściowo schowanych pod wodą jaskiń, gdzie napotykając przeszkodę odbija się od niej i zawraca, by sięgnąć ludzi stojących na pobliskich klifach. Podobno są tacy, którzy zrobili na Devil’s Tear swoje ostatnie zdjęcia.

Człowiek wydaje się niezwykle mały w zestawieniu z oceanem. To my podporządkowujemy się falom, kiedy zabierają dno spod stóp. „Zamknij buzię, zakryj oczy i nos” krzyknęłam do Marysi i mocniej ją przytuliłam, widząc jak na Dream Beach łamała się przed nami fala wyższa ode mnie. I nawet, jeśli potem jest kolejna, i śmiech i „mamo, teraz ja chcę popływać” od Kasi. I nawet, jeśli dzieciaki z deskami suną serfować odważnie w głąb oceanu, w miejsca których ja już nie widzę. Nawet, jeśli to plaża dla turystów – ocean wydaje się niebezpieczny, nieprzejednany, bezkompromisowy.

Kiedy zatrzymujemy się w zatoce, by obserwować manty i pływać z nimi, łódką buja tak bardzo, że nawet na chwilę nie puszczam z rąk Janka (ubranego w kamizelkę ratunkową i rękawki). Kapitan wyciąga kolbę kukurydzy i bez cienia emocji na twarzy wskazuje palcem w różne strony: „manta over there, look”.

Motorówka, którą płyniemy na snorkelling, to większa wersja pontonu. Nie jest tak masywna jak kawał łodzi wiozącej nas na Nusa Lembongan. Tam mieściło się kilkadziesiąt osób. Tutaj – kilkanaście. Ocean ten sam.

Jego moc widać bardzo dobrze w zatoczce Devil’s Tear. Tam, gdzie fale bezpardonowo wyrażają swoje niezadowolenie, jakby mówiły: „tej skały nie powinno tutaj być”. Z ogromną siłą uderzają o wnętrza jaskiń, by wybić się kilkanaście metrów nad powierzchnię wody, rozpadając na miliony małych kawałków. Nawet, kiedy stoimy około dziesięciu metrów od krawędzi, fale dotykają nas i nie mam pewności, czy nie jesteśmy zbyt blisko.

Woda drąży w skałach, zabiera kilkadziesiąt metrów plaży dziennie, by nocą je oddać. Dzięki temu ludzie mogą zbierać wodorosty na specjalnych farmach (choć jest ich dużo mniej, od kiedy turyści zatrudnili do pracy więcej motorówek). Restauratorzy budują huśtawki, które rano stoją na plaży, a od południa są zanurzone w oceanie. W wielu miejscach są tabliczki z informacją o kierunku ewakuacji w przypadku tsunami. Podczas odpływu dobrze widać setki tysięcy jeżowców pod wodą w okolicy lasu namorzynowego i korzenie jego drzew. Drzew, które ratują życie w przypadku wielkiej fali zatrzymując ją (a i tak są wycinane po to, by budować hotele).

Wchodząc na łódkę, jak blisko nie byłaby brzegu, trudno nie zamoczyć uniesionej sukienki. Plecaki podmyło nam dwukrotnie pomimo, że kładliśmy je zawsze daleko od linii wody (ale ta potrafiła co chwilę przesuwać się, a kolejne fale uderzać z coraz większą siłą). Kilkunastometrowy sprint w towarzystwie pisków nie zawsze gwarantował ucieczkę przed rozpędzoną wodą. Mało co na tej wyspie dało nam tyle radości, co Wielka Woda. Można pływać, można skakać (także z kilkunastometrowych klifów), można surfować, można nurkować i oglądać podwodny świat. Kosmicznie wielka ta woda.

Ciekawa jestem, czy ocean ma stwierdzone działanie terapeutyczne. Wpatrywanie się w niego hipnotyzuje i wycisza.

Pięknie ktoś ten ogrom namalował.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *