Gdzie oczy poniosą (podróże z dziećmi)

Silk Island (Koh Dach) – wyspa pełna cierpliwości

Silk Island to 36 kilometrów kwadratowych sielskiego, wiejskiego krajobrazu. Opływana przez Mekong, próbuje dalej utrzymywać się z produkcji jedwabnych tkanin. Turyści przypływają na wyspę miniaturowym promem, pomiędzy tuk tukami z bambusem i tymi ze świeżymi owocami. Na wyspie można poczuć na własnej skórze, jak uzyskuje się i tka jedwab. Tak na specjalnych farmach, jak i (podobno) u rzemieślników w domach. 

Mijamy pola i charakterystyczne, wyniesione na drugie piętro domy na palach. Na wyspie znajduje się niepoliczalna liczba jedwabników morwowych. Karmione liśćmi, dostarczają niezwykle delikatną tkaninę. Jej przygotowanie zajmuje nie godziny, a dni powtarzalnej i monotonnej pracy. Tkanie jedwabiu to tradycyjna sztuka narodowa w Kambodży.

U progu jedwabnej farmy o wrażeniach z wycieczki rozmawia grupa Polaków. Pokazują małe paczuszki z patchworkowymi ozdobami, gdzie bazą jest naturalny jedwab. Podchodzimy bliżej, żeby za trzy dolary otrzymać bilety dla całej rodziny i własnego przewodnika.

Zanim zobaczymy pracowite gąsienice, mijamy gigantyczne ryby (dłuższe niż Marysia) i kilka instalacji przygotowanych dla zmotywowania turystów do zdjęć. Dzieci chętnie się na nie wspinają, choć do otoczenia pasują umiarkowanie.

Żadna wiedza tajemna

Z otwartymi buziami, cała ekipa wpatruje się w tacę pełzających zielonych pałeczek. Powtarzam za przewodnikiem, że gąsienice ułożone na liściach jedzą je bez przerwy przez 4 tygodnie. Kiedy masa ich ciała zwiększy się 10.000 razy, zaczynają owijać się w kokon. Na farmie mają specjalne paczki gałęzi podwieszonych w rzędach, na których układa się je na ten czas. Jedna gąsienica produkuje 1600 metrów cienkiej nici. Te, które zostaną wykorzystane do pozyskania jedwabiu, nie przepoczwarzą się w motyle. Kokony zbiera się z gałęzi i wrzuca do gorącej wody – stąd, po znalezieniu początku nici – nawija się ją na szpulę, a potem przędzie.

Ale to nie wszystko

Generalnie, większość z tych rzeczy można znaleźć w Wikipedii. Ale już nie to, że aby utkać jeden jedwabny szal, potrzeba przygotować program (na którym można potem tkać kolejne, identyczne) i ustawić maszynę (przekładka po przekładce). Trzeba zaprojektować powtarzalny układ, nitka po nitce. Trwa to kilka dni. Potem kobieta (robią to tam tylko kobiety) kolejno podnosi każdą przekładkę i za każdym razem przesuwa jedwabną nić w jedną stronę, a potem zawraca, tworząc kolejny ułamek milimetra tkaniny. Nitka po nitce. Żeby zrobić w ten sposób szal – potrzeba dwóch dni pracy jednej osoby. Suknia to 10 dni. Nie spytałam, co stanie się, jeśli się pomylisz na ostatnich centymetrach.

Skąd cierpliwość w tytule

Jedwab jest delikatny, miękki, przyjemny w dotyku. Panie mają przy stanowisku hamak dla dziecka (żeby móc położyć je tam i dalej pracować) i wyglądają na zadowolone. Jak to w Kambodży. Robią latami, w powtarzalnym cyklu, siedem ruchów (z czego 3 są w zasadzie powieleniem poprzednich, ale w drugą stronę):
– zawieszenie haczyków na odpowiedniej przekładce
– naciśniecie pedału, aby podnieść zaczepioną przekładkę
– przerzucenie jedwabnej nici między odpowiednio ustawionymi nićmi w maszynie
– zawieszenie haczyków na odpowiedniej przekładce (jw.)
– naciśniecie pedału, aby podnieść zaczepioną przekładkę (jw.)
– przerzucenie jedwabnej nici między odpowiednio ustawionymi nićmi w maszynie (droga powrotna)
– odcięcie wystających nitek.

Jak dla mnie – królowe cierpliwości i wytrwałości.

Empirycznie

Kasia, Marysia i Janek mogli spróbować wszystkiego. Od dotykania gąsienic, przez wyciąganie nici z kokonu i nawijanie jej na szpulę, do przędzenia tkaniny. Każdy na miarę swoich możliwości i bez pośpiechu. Włącznie z wchodzeniem na domki na palach dla tych, którzy chcą na chwilę odpocząć przy pracy.

Może trochę niepotrzebne były zamknięte w klatkach zwierzęta na koniec oglądania… nawet jeśli turyści je lubią.

Warzywna, wiejska okolica

Kurs tuk tukiem po wyspie odsłaniał jej kolejne oblicza. Spokojne, rolnicze. Niewiele domów, wiele warzyw. Leżących, wiszących, zakopanych pod ziemią. Wśród nich znane mi dobrze pomidory, cebule, bakłażany, sałata, czy zupełnie nowy maniok, przepękla, kolczoch jadalny albo skrzydlata fasola (mój faworyt jeśli chodzi o nowości w zupach!). No i wszechobecny owoc tamaryndowca. Pięknie, sielsko, aż trudno uwierzyć, że to ciągle administracyjnie Phnom Penh.

Gdybym nie była teraz w Takeo i nie miała porównania, mogłabym napisać, że na Silk Island czas płynął bardzo, bardzo spokojnie. Po cichu. Cierpliwie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *