Gdzie oczy poniosą (podróże z dziećmi)

Szkoła, która daje do myślenia – Chhourtealbak Village, Takeo, Kambodża

W październiku ubiegłego roku było tutaj pole ryżu. Jak okiem sięgnąć. W niecałe pół roku stanęły mury szkoły i jedno pomieszczenie dla wolontariuszy. Do tego sklep spożywczy dla uczniów i przejezdnych. Przy szkole jest boisko (trawa i dwie prowizoryczne bramki), a niebawem, na dziedzińcu, być może stanie plac zabaw. Sophea (dyrektor) ma nadzieję, że kiedyś szkoła nie będzie co miesiąc walczyła o to, by znaleźć środki na pensje dla nauczycieli i pomoce naukowe. Chce, żeby dzieci z pobliskiej wioski miały szansę wyrwać się z rolnictwa, które ich rodziny uprawiają od pokoleń.

To trzecia lokalizacja szkoły. Sophea ma 29 lat i uparł się, że tak jak on miał możliwość nauczyć się języka angielskiego, upowszechni go w swojej wiosce. Zdecydował się na budowę szkoły po tym, jak w poprzedniej lokalizacji właściciel nie przedłużył wynajmu. Jego tata jest budowlańcem, pomaga mu też szwagier i kuzyni. Większość robią własnymi siłami, bo tak jest o wiele taniej. Kładą cegły, podłączają światło i wiatraki, montują pompy, zbijają ławki i wieszają siatkę, która ma zacienić klasy.

– To ziemia mojej siostry. Zbudowaliśmy jej dom i sklep, żeby mogła tutaj zarabiać i żyć, a my – żebyśmy mogli prowadzić szkołę. – w sklepie dzieci mogą kupić przekąski (w dużej mierze: przygotowane przez gospodarzy, jak mięsne kulki na patykach, czy zupy w woreczkach), świeżego kokosa i inne napoje. Jest też paliwo do skuterów w charakterystycznych szklanych butelkach.

Oszczędność widać na każdym kroku. Pompa przekazuje wodę do zbiornika umieszczonego powyżej zabudowań. Grawitacja sprawia, że woda płynie do pomieszczenia dla wolontariuszy. W łazience jest wiadro (toaletę spłukuje się plastikowym rondelkiem wybierając z wiadra wodę). Wiadro jest w takim miejscu, by spływała do niego woda podczas kąpieli. Nie ma klimatyzacji, a w ciągu dnia Sophea nawykowo wyłącza wiatraki (jeśli zapomnimy ich w porę włączyć – w pokoju trudno oddychać). Od niedawna w szkole jest pralka. Podłącza się ją do prądu wyłącznie wtedy, kiedy robione jest pranie.

Szkoła nosi imię Polskich żołnierzy, weteranów misji pokojowej UNTAC 1992 -1993. W tych latach wojska ONZ stacjonowały w Kambodży, aby wesprzeć odbudowę dróg i mostów po strasznych czasach czerwonych Khmerów (zabitych ok. 30% ludności, wyludnienie miast, głód, obozy pracy). Mieli też być pewnym zabezpieczeniem dla miejscowej ludności przed kolejnymi atakami tychże. Według wieści gminnej, kiedy armia Czerwonych Khmerów zaatakowała polski kontyngent, pomimo przewagi liczebnej i doświadczenia, dostała poważny łomot i cofnęła się za Siem Reap. A Kambodżanie do dzisiaj są im wdzięczni.

W szkole pieniądze wydawane są na bieżąco. Nie ma bazy ani biznesplanu. Są potrzeby i szukanie wsparcia. Aktualnie powstają dwa kolejne pomieszczenia dla wolontariuszy. Środki na nie zebrała Jagoda Żurawska, w Polsce, przez jeden z serwisów crowdfundingowych. Niedawno założyła fundację, która ma otwierać kolejne takie szkoły w Kambodży. Kiedy z nią rozmawiam, mam wrażenie, że płonie tą ideą jak pochodnia. W planach jest plac zabaw dla dzieci – ma się na nim znaleźć kilka huśtawek i karuzele, jakieś drabinki. Jeździłam przez wioskę wielokrotnie i poza deskami w funkcji huśtawek, na połamanych metalowych prętach, nie widziałam żadnej przestrzeni z przeznaczeniem dla dzieci.

Łóżka są szerokie, żeby jak będzie więcej wolontariuszy, albo kiedy przyjedzie para, na jednym mogły spać dwie osoby. Między nimi wąskie przejście i otwarty regał na ścianie. W oknach siatka, żeby zatrzymać część owadów. Choć ostatniej nocy, ze względu na upał, spaliśmy przy otwartych drzwiach. Wody ciepłej brak, co martwi mnie tylko na początku. Potem okazuje się, że kąpiel przynosi ulgę i przyjemność, raczej niż niepożądany chłód.

Tata mieszka w budowanym pokoju dla wolontariuszy. Jeden z kuzynów, który pomaga – na materacu w pracowni komputerowej (dwa starej daty komputery i sprawna drukarka). W jednej z sal stoją kolejne łóżka i materace, które mają znaleźć się w nowych pokojach.

Mają być jeszcze cztery kolejne klasy i więcej zieleni, żeby było przyjemniej. Choć wiatr i słońce zieleni nie oszczędza.

Posiłki przygotowuje dla nas mama i siostra. Serdeczność wylewa się z nich. Co jakiś czas donoszą owoce, uzupełniają zapasy wody. Podglądają, co robimy.

A co robiliśmy?

Kiedy były największe upały – chowaliśmy się w domu. Do czasu, kiedy było nam wszystko jedno, bo bez względu na działanie i miejsce – pot i tak spływał z góry na dół w sposób ciągły. Kiedy był prąd (codziennie wyłączali go na 6 godzin) – drukowaliśmy pomoce naukowe i laminowaliśmy je. Jedna po drugiej.

– Ławki zawsze można pomalować, a na niepomalowanych też można się uczyć. Nikt nie ma tu czasu robić pomocy naukowych, a z nimi – łatwiej i przyjemniej zapamiętywać. No i to też nauka dla nauczycieli. Chcę ich nauczyć pracy w grupach. Cieszę się, że trochę podgonicie.

Kiedy nie było prądu, malowaliśmy ławki i pracownię dla najmłodszych dzieci. Początkowo miałam obawy, że przecież żaden ze mnie Picasso, a 3- i 5-latka czasem wyjeżdżają za linię przy kolorowaniu. Przeszło, kiedy zobaczyłam, że kto przychodzi oglądać, cieszy się, że robi się kolorowo. Zresztą, ich poczucie estetyki i nasze to dwie zupełnie inne historie. Dzieciaki nazywały malowane zwierzęta, pokazywały palcami. Wracały i po khmersku pokrzykiwały. Przez chwilę pamiętałam, jak jest po ichniemu: krowa i owca. Marysia i Kasia już zmyły farbę do ławek z rąk i nóg. Janek pożegnał się z jedną bluzką.

– W salach dla starszych dzieci będziemy wieszali plansze edukacyjne i ich prace. Żeby mogli być z tego dumni.

Braliśmy udział w kilku lekcjach. Ja byłam w najmłodszej grupie. Somali stawała przed klasą ponad czterdziestu uczniów w wieku 4-8 lat i dawała radę ją opanować. Wspólnie literowali słowa, odpowiadali na pytania i skrobali swoje znaczki w zeszytach. Śpiewali piosenki i zgłaszali się do zadań przy tablicy. Żadnego z nich nie przywiózł do szkoły rodzic – przyjechali przeładowanym tuk tukiem i busem (wziętym na kredyt, by szkoła mogła dowozić dzieci), rowerami i skuterami.

– Fajne, łatwe do wytłumaczenia zasad dzieciom. Myślę, że to polubią. – Somali szybko zrozumiała zasady gry przygotowanej na bazie Dobbli, tyle że z flagami różnych państw. Podczas jednej lekcji sprawdza zeszyty, oddaje pracę domową, wprowadza nowe pojęcia, sprawdza i utrwala wiedzę, kontroluje, czy dzieci poprawnie przepisują zdania i słowa. W międzyczasie wychodzi na kilka chwil zaczerpnąć świeżego powietrza (klasy są otwarte i mają wiatraki, ale co drugi dzień podczas zajęć nie ma prądu, więc powietrze w nich stoi).

Nie zdążyłam przywiązać się do dzieci (większość naszej przygody ze szkołą to khmerski nowy rok, największe święto tutaj, więc dzieci mają wolne – a i tak wpadały do szkoły, nieregularnie). Może nawet lepiej oszczędzać im tej emocjonalnej huśtawki, kiedy wolontariusze oddają im serce przez tydzień albo dwa i wyjeżdżają. Na pierwszy rzut oka wydają się zaradne, silne, otwarte i okrutnie radosne. Przychodzą, pomagają wycinać karty albo dmuchać balony na obchody nowego roku.

Mnie urzekła Somali. I rodzina Sophei. Może trochę wkurzać mnie ten kambodżański „jakoś-to-będzizm”, a jednak jestem pełna podziwu, że ta szkoła rozwija się. W swoim tempie. Jest otwarta na przyjęcie wolontariuszy, przy czym poza miejscem do spania, oferuje możliwość poznania wiejskiej rzeczywistości w Kambodży. Niezwykle przyjaznej i swojskiej. I można realnie dołożyć swoją cegiełkę do tej budowli, którą codziennie wznoszą na zapylonej ziemi. Budowli, która daje nadzieję, że dzieci z jedną, ograniczoną drogą rozwoju i określoną przyszłością będą miały szansę wybrać jakieś alternatywy. Albo co najmniej je zobaczyć.

Przez okno widać piękne wschody słońca, a nad domem – zachody. Płaski teren sprzyja wycieczkom rowerowym, a rodzina potrafi zorganizować nawet taki mały, dla pięciolatki.

Tak sobie myślę, co ja „wyniosłam” ze szkoły:

  • niemożliwe znajduje się znacznie dalej niż mogło mi się wydawać; na polu można zbudować szkołę mając na starcie niewiele ponad 1000 dolarów,
  • baniak z wodą w niczym nie ustępuje innym wodnym atrakcjom
  • kiedy ktoś kocha jazdę na rowerze, to jego jakość i stan techniczny ani kolor nie mają znaczenia (i wtedy właśnie, kiedy nie ma wyboru, może sam to zrozumieć)
  • wspólne wycinanie fiszek do nauki angielskiego to wiele godzin wspólnych rozmów; podobnie jak malowanie rysunków na ścianach pracowni,
  • piłką bez powietrza też można grać i strzelać gole, z radością,
  • koty czasami są potrzebne w szkole; na przykład po to, żeby zabijać szczury i myszy, które grasują po otaczających je polach ryżowych,
  • istnieją jeszcze ludzie, którzy potrafią sami zbudować mieszkanie – od fundamentów, przez ściany i montaż łazienki, po elektrykę i zamontowanie pompy do wody,
  • niektórzy pędzle myją, a niektórzy… po prostu w sposób ciągły je moczą,
  • przeładowana klasa to czasami nie tylko klasa, w której ciężko prowadzić lekcje ze względu na liczbę uczniów, ale też taka, gdzie uczniowie nie mieszczą się w pomieszczeniu,
  • wypalanie śmieci to dalej dla mnie totalna masakra i nieakceptowalny smród, a jednak są sytuacje, gdzie nie widzę lepszej alternatywy,
  • nie wszędzie hazard wśród dzieci jest jednoznacznie określany jako zły,
  • niektóre kultury na śniadanie podają zupę i frytki, by na obiad podać zupę i ryż, a na kolację zupę i makaron,
  • buty nie są niezbędne, i choć podczas wieszania prania są kolejną barierą dla czerwonych mrówek, dzieciaki chętniej grają w piłkę boso,
  • definicja „robala” miała w mojej głowie zdecydowanie mniejsze wymiary przed przyjazdem do szkoły,
  • pora sucha oznacza, że jest gorąco i duża wilgotność powietrza; pora deszczowa oznacza, że jest gorąco i duża wilgotność powietrza, a do tego pada; wolę cztery pory roku,
  • wieszanie balonów to dla dzieciaków świetna zabawa, podobnie jak jedzenie arbuza i napełnienie butelki wodą z miski (ustami),
  • i tak dalej.

J

Szkoła to dla mnie jedno z najciekawszych miejsc i chwil w dotychczasowej podróży. Miejsce, gdzie życie toczy się spokojnie i radośnie. Bezstresowo. Przy parametrach bardzo dalekich temu, co znam. Pomimo, że powodów do stresu nie brakuje.

Tutaj fanpage szkoły: LINK, a jeśli ktoś z was chciałby dopytać więcej i pojechać – chętnie odpowiem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *