Kiedyś: lśniące złotem i tętniące życiem, majestatyczne budowle o niezwykłej architektonicznej precyzji. Dzisiaj: w części odtworzone, poskładane jak puzzle, dowody na to, że natura jest silniejsza od człowieka. Człowiek natomiast nieprzeciętnie kreatywny i zdolny tworzyć rzeczy wyjątkowe.
Oglądanie zabytków nie jest moją mocną stroną. Skłamałabym mówiąc, że uwielbiają je dziewczyny. Od popularnej świątyni pełnej ludzi, zdecydowanie wolę tą porośniętą mchem, do której można dopłynąć tradycyjną łódką z kimś, kto nieczęsto widzi obcokrajowców. Angkor jest najpopularniejszym celem wycieczek turystów odwiedzających Kambodżę. Niejednokrotnie otrzymuje (w żaden sposób wiążące) określenie ósmego cudu świata. To prawie 40 (tyle wymienia Wikipedia) punktów rodem z Indiana Jonesa, Tomb Raidera i większości filmów o starożytnych cywilizacjach. Zbudowana w XII wieku, wciąż nie jest w całości odkryta. A to, co zdążyłam zobaczyć przekonuje, że kiedyś tam wrócę. Na kilka dni, by móc nacieszyć oczy i poznać te miejsca lepiej. Żeby zgubić się i przez jakiś czas nie próbować się odnaleźć. Żeby zatrzymać się, usiąść i wpatrywać się w mury przeplatane korzeniami drzew. Wyjść poza najważniejsze obiekty i spróbować zrozumieć historię. Zrozumieć na przykład, dlaczego wymienili głowę Wisznu na głowę Buddy w jednym z ważniejszych posągów. I wpatrywać się w pełne obrazów płaskorzeźby, odnajdując kolejne przekazy i znaczenia.
Przeszkadza wszechobecne: „potrzebuje pani tuk tuka?”, „może przewodnik? bez przewodnika trudno zrozumieć”, „jadła już pani śniadanie?”, „kup wachlarz za dolara” i inne. Dzieci, dorośli, pełne spektrum osób, które bardzo chciałyby coś zarobić w tym 38-stopniowym upale. Z drugiej strony, gdyby nie oni, nie wypiłabym świeżego kokosa, a Maciej kawy. Nie kupiłabym też dwóch bluzek ani obrazu, który po powrocie będzie przypominał mi o podróży z poziomu ściany.
Po drodze do każdej ze świątyń, leżą większe i mniejsze kamienie. Fragmenty nieodkrytej jeszcze (lub w części odkrytej) historii, którą (my ludzie) próbujemy odtworzyć. Przy Ta Prohm widnieje zdjęcie kamiennej rozsypanki i drugie – kiedy kamienie są już na swoim miejscu i widać ścianę pełną płaskorzeźb. Ktoś siedzi i próbuje od nowa stworzyć coś, co przez lata niszczało i poddawało się naciskom natury. I ulegało jej. A ta wpełzała między kamienie i konsekwentnie docierała coraz dalej, gdzieniegdzie wiążąc budowlę, a w innych miejscach – siejąc zniszczenie.
Na schodach, z których można oglądać wschód słońca za plecami Angkor Wat i wodne odbicie jeziora, trudno znaleźć miejsce. Lekko licząc – zajmuje je ponad sto osób. Wyczekują najlepszego momentu, by zrobić zdjęcie. Statywy, kanapki, kubki z kawą i kulturowa rozsypanka towarzyszy nam i w innych miejscach. By zobaczyć, gdzie nagrywano popularną scenę Tomb Raidera, czekamy w długiej kolejce. Przyjechaliśmy o świcie, a nasz tuk tukarz uprzedził, że za kilka godzin będzie tłum i trudno o ładne zdjęcia. Przeciskamy się więc między ludźmi i co jakiś czas trafiamy w zakamarki, gdzie jest ich mniej. Z uczuciem ulgi, że przyjechaliśmy wcześniej i nie musimy dowiadywać się, jakie tłumy przyjeżdżają później.
Zobaczyliśmy tylko kilka miejsc, a mam poczucie, że żeby naprawdę zobaczyć wszystkie, potrzeba nie dnia, ale miesiąca. Żeby przejść się bez pośpiechu i zobaczyć więcej detali. Mostów, bram, kamieni, świątyń, płaskorzeźb, symboli. Powalającą precyzję, dbałość o szczegóły i majestatyczny ciężar widać na każdym kroku. Zabytkowe mury i kamienie kryją w sobie niezliczoną ilość historii. Część z nich można odszukać w internecie, inne opowiadają przewodnicy. Część jest z pewnością wytworem czyjejś wyobraźni, a w innych – kryje się ziarno prawdy. Ja sama wymyślałam je opowiadając o miejscu dziewczynom. Niezaprzeczalnie, miejsce pełne jest charakteru i niesie ze sobą niezwykłą energię.
W ogóle nie dziwi mnie, że kompleks Angkor jest wpisany na listę światowego dziedzictwa kultury UNESCO. Szacuje się, że za czasów świetności, zamieszkiwało go około miliona mieszkańców. Jest uważane za największe miasto na świecie w okresie sprzed rewolucji przemysłowej. Świadczy o niegdysiejszej świetności państwa Khmerskiego. Tak odległej od dzisiejszej, poharatanej i zniszczonej przez sąsiadów Kambodży, która usiłuje wstać na nogi po czasach terroru czerwonych Khmerów. Krok po kroku.