Małe dziecko, kiedy widzi prezent – cieszy się całym sobą. Kiedy jest smutne, płacze każda część jego ciała. Mniej lub bardziej, ale z wiekiem ta emocjonalność zmniejsza się. Jakby ciało przyzwyczajało się do pewnych określonych dawek i już mniej reagowało na mniejsze. Z jednej strony to całkiem dobrze pomyślane: przeraża mnie wizja dorosłych krzyczących i rzucając się po podłodze dlatego, że ktoś zaśpiewał piosenkę inną niż chcieli. Albo pożyczył ich ołówek bez pytania. Z drugiej strony szkoda: to przyspieszone bicie serca, motylki w brzuchu, głębszy oddech, chłodne dłonie, oczy na zapałki walczące same ze sobą, by nie tracić chwili. Ja szczerze lubię.
Może dlatego siedzę teraz przed ekranem komputera i piszę, zamiast wysypiać się przed długą podróżą. Tysiące wczorajszych obaw przerodziły się w dzisiejszą ekscytację. Jak przy większości trudnych decyzji i momentów ich realizacji. Doświadczenie mi podpowiada, że jutro będzie i jedno, i drugie. A jednak, jeszcze nigdy nie zawiodło mnie zdanie, które „ulubiłam” sobie z wykładu Jacka Walkiewicza: „Kiedyś się bałem i nie robiłem. Dzisiaj się boję, i robię.”.
W dwóch dużych plecakach jest jeszcze miejsce. Pan Jan, u którego spędzimy pierwsze cztery noce, i który będzie naszym przewodnikiem, napisał, żeby brać jak najmniej. Żadnych ciepłych ubrań. Zdążyła nawet przyjść karta revolut (mam do nadrobienia ostatnie wpisy o przygotowaniach!).
Ruszamy o 8 rano.
P.S. W odpowiedzi na powtarzające się pytanie: po co jadę? Po co to robię? Jest wiele powodów, które wymieniam, ale tak w jednym zdaniu: przede wszystkim po to, żeby dowiedzieć się, po co to robię 🙂