Gdzie oczy poniosą (podróże z dziećmi)

Tuk tukowy, wiejski i przyjazny klimat Phnom Penh

Jagodę poznałam całkiem przypadkiem. Chociaż nigdy się nie spotkałyśmy, miała decydujący wpływ na plan naszego pobytu w Kambodży (ale o tym więcej, kiedy napiszę o szkole). Nie wiem, czy to ona przesiąkła khmerską naturą, czy jej natura po prostu tutaj pasuje. Podpowiedziała ludzi, miejsca, rozwiała wiele wątpliwości. Serdecznie. I tacy wydają się Khmerzy. Nawet w stolicy. Otwarci, przyjaźni (czasami aż nadto), uśmiechnięci.

Nie powiedziałabym, że Phnom Penh jest jak inne azjatyckie stolice. Z tarasu na czternastym piętrze widać wiele pordzewiałych blaszanych dachów i poza kilkoma wyjątkami – zabudowa sięga głównie drugiego, trzeciego piętra. Po ulicy jeżdżą skutery, tuk tuki i samochody (właśnie w takiej kolejności, jeśli chodzi o natężenie ruchu). Chodniki zastawiają sklepowe wystawki, stoiska, i zaparkowane skutery. Na tyle, że dużą część trasy do restauracji pokonaliśmy idąc po trzypasmowej ulicy. Na resztę zamówiliśmy tuk tuka. Zanim podjechał ten właściwy (zarezerwowany przez aplikację), zatrzymało się kilkanaście innych, namawiając nas na swoje usługi. Później niejednokrotnie widzieliśmy, jak tuk tukarze podbiegają do ludzi jadących już innymi tuk tukami i zatrzymują je, by przekonać do przesiadki.

Kierowcy pomagali wsiadać dziewczynkom (choć sporadycznie były tym zainteresowane), uśmiechali się i ruszali w drogę. Bezstresowo. Raz, na trasie o długości 900 metrów jeden z nich zatrzymał się na stacji, by zatankować (kto dziwi się, że 900 metrów jechaliśmy tuk tukiem, a nie szliśmy na nogach – zapraszam na chodniki w Phnom Penh).

Jagoda podpowiedziała nam Vannę. Vanna ma swojego tuk tuka i jeździ z klientami po Phnom Penh i okolicy. Było dla mnie zaskoczeniem, że nie znalazłam ani jednej wątpliwej opinii na jego temat. Zachwyt, który wylewał się z postów na facebooku i od osób, które go znają, od razu wzbudził moje podejrzenia.

Jakoś tak kupiła mnie ta Jagoda.

Umówiliśmy się z Vanną na przejażdżkę po okolicy. To zdjęcie z nim jest głównym do tego tekstu.

W pierwszej chwili pomyślałam, że może być pijany. Był tak roześmiany, a przy tym giętki i płynny w ruchach, że dopiero po kilkunastu sekundach wyłączyłam ocenianie i negatywne projekcje. Stał przede mną radosny człowiek z jakąś kosmiczną energią i dzień z nim zapowiadał się wyjątkowo. Sama zaczęłam się śmiać. „Fajny ten pan” – stwierdziły szybko dziewczynki. Nie przeszkodziło mi nawet, kiedy powiedział o złodziejach czyhających na torebki i plecaki leżące w zasięgu ręki jadących na skuterach.

Vanna od razu zapamiętał nasze imiona. Co kilkaset metrów wskazywał na prawo i lewo, tłumacząc historię miejsc i przedmiotów. Kiedy sprzedawca podawał Maćkowi świeżego kokosa – Vanna poprosił o zmianę, pokazując tego, który jego zdaniem będzie lepszy. Kiedy dzieci były zmęczone oglądaniem – zabrał nas na gigantyczny plac zabaw. Targował się o kupowane przeze mnie jabłka i tłumaczył menu w lokalnej restauracji. Chronił przed podbiegającymi tuk tukarzami. Przede wszystkim – on naprawdę słuchał i dawał nam to, czego potrzebowaliśmy.

Na koniec, pomógł znaleźć kierowcę na następny dzień do Takeo, a później – kupić bilety na sleeping busa do Siem Reap.

Kiedy w okolicach 10 rano pojawiły mu się zmarszczki na czole, spytałam czy coś się stało.

– Klient napisał, a ja długo nie odpowiedziałem, możliwe, że już wybrał kogoś innego na jutro.

Była 10.05, a klient napisał kilka minut po 9. Szybka odpowiedź jest kluczowa – znów się uśmiechnął. Vanna swierdził, że idąc do pracy mógłby zarobić może 160, a może 200 dolarów miesięcznie, dlatego wybrał pracę z turystami. Jego rodzina mieszka ponad dwie godziny drogi od niego i widuje ją średnio raz na dwa tygodnie. Tęskni.

Tutaj mieszkają ludzie. Kiedy poziom wody w rzece podnosi się – pakują domy i przenoszą je wyżej. 50 metrów dalej wznosi się ogrodzenie pięciogwiazdkowego hotelu.

Legenda głosi, że bogata wdowa o imieniu Penh znalazła drzewo w rzece. W jego wnętrzu były cztery posągi Buddy z brązu. Penh zbudowała małą kapliczkę na wzgórzu usypanym przez mieszkańców wioski, aby chronić święte posągi. Kapliczka i wzgórze stały się świętym miejscem,. Później, w roku węża 1437) wzgórze podniesiono jeszcze wyżej i zbudowano taką oto pagodę.

W Centralnym Markecie jest absolutnie wszystko, Miejsce na zdjęciu jest jedynym tak wysokim – reszta to niskie stragany z przesytem nieuporządkowanego towaru.

Święcenie pokarmów, które mnisi otrzymają na wspólnym obiedzie o 11.00. To będzie ich ostatni posiłek tego dnia.

Zamilknął na chwilę tylko po pytaniu o czerwonych Khmerów i rok zerowy. To tutaj bardzo trudny temat, wciąż żywy. Śmieje się, kiedy pytamy o podnoszenie bluzek i odkrywanie brzuchów przez Khmerów („Lokalna przywara, to nic nie znaczy”). Pokazuje między innymi pałac królewski, pięciogwiazdkowy hotel sąsiadujący z odpowiednikiem lokalnych slumsów, buddyjskie świątynie (wzbogacone o opis i symbolikę zdarzeń), pagodę, miejsce, gdzie Tonle Sap łączy się z Mekongiem (w porze deszczowej rzeka Tonle Sap zmienia swój kierunek; ogromne ilości wody płynące wtedy Mekongiem wpychają wody w Tonle Sap i zawracają ją, płynąc w górę rzeki).

Miasto pełne jest tuk tukarzy, a z perspektywy tuk tuka wygląda o wiele przyjaźniej. Nie czuć tak bardzo upału, dobrze widać otoczenie, nie ma negatywnych konsekwencji klimatyzacji, można szybko przemieścić się z punktu do punktu.  Między nogami bezpiecznie podróżują bagaże. Różnią się siedziska, kolory bryczek i kasków (po jednym na pojazd, zawsze podwieszone pod prowizorycznym dachem).

Taki to, specyficzny klimat krzykliwej metropolii z nie-wielkomiejskim pojazdem i wiejskimi dodatkami.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *