Decyzja zapadła. Lecimy.
Gdzie oczy i nogi poniosą.
Kiedy kilkumiesięczna podróż była pomysłem na plan, byliśmy jeszcze we troje.
Kiedy pojawił się pierwszy pomysł na czas realizacji planu, była już z nami Kasia.
Kiedy kupowaliśmy bilety na lot do Bangkoku, zbliżały się pierwsze urodziny Janka.
Nie dopowiadam sobie, co będzie jak znajdziemy się w samolocie.
Dotychczas nogi nosiły mnie po Bieszczadach, po plaży, po rodzinnej miejscowości i odwiedzanych przygodnie miejscach. Jeszcze nie zdarzyło im się mnie ponieść do Azji.
Naszą podróż zaczniemy od Tajlandii. W tyle głowy kołacze Wietnam, Laos, Kambodża. Być może później zmienimy kontynent.
W głowie kluje się lista miejsc, które „być może”, „byłoby miło”, „podobno warto”. Za nią pojawia się druga: „lepiej uważać”, „pamiętaj, żeby”, „podobno lepiej nie”. Wpływają na to zdjęcia wyszukiwane w internecie, wpisy na blogach, w grupach na facebooku, opowieści znajomych, komunikaty MSZ w iPolaku.
Chcę dotykać tamtejszej rzeczywistości. Najchętniej dalekiej turystycznym klimatom. Chodząc swoimi ścieżkami odwiedzę zupełnie nowe miejsca. Odkryję to, co totalnie nieznane. Oswoję się z tym co obce. Wyrobię sobie zdanie. Zobaczę, jak to jest podróżować z trójką małych dzieci i dowiem się, co o tym myślę. Jak to jest nie mieć przez tyle czasu domu (a raczej: nieść go ze sobą na plecach) i jak się czuje rodzina na obczyźnie.
I jak to będzie o tym pisać.