Na tutejszych farmach truskawek jest wszystko. Zaczynając od samodzielnych zbiorów, przez lody z polewą truskawkową i truskawkowe sklepy z pamiątkami, a na truskawkowych rzeźbach kończąc. Są instalacje do zdjęć, możliwość oglądania i poznawania procesu, ryby w truskawkowych kolorach, ale przede wszystkim: jest mnóstwo truskawek. Czerwonych, słodkich, na wyciągnięcie ręki.
Dla kogoś, kto truskawkę traktuje w kategoriach ulubionego owocu (a tak ma Kasia w wersji saute, a Marysia w wersji z cukrem), to było kulinarne święto. W okolicy naliczyłam kilkanaście farm, a z pewnością widziałam tylko niektóre. Każda przykryta folią i z przygotowaną infrastrukturą po to, by zainteresować turystów. Długie rzędy podwieszonych donic z sadzonkami wykorzystują każdą dostępną geograficznie przestrzeń (kończą się w miejscu, gdzie zaczyna się góra lub inna działka).Wybraliśmy tę polecaną przez właściciela hotelu, pół godziny spaceru od niego.
Żeby samemu ruszyć na zbiory, trzeba przejść koło mechanicznych atrakcji dla dzieci, kilku sklepów i jednej restauracji. Całość otwiera powitalna brama i ozdobne płyty chodnikowe z rysunkiem truskawki. Nigdy wcześniej nie widziałam tylu ubrań i gadżetów z motywem truskawki. Nie miałam pojęcia, że można podać truskawki na tyle różnych sposobów. Na zimno, na ciepło, całe i rozdrobnione, jako dodatek i z dodatkami. Nie wiedziałam, że ktoś wymyślił tyle różnych słodyczy, w których jednym z głównych składników jest truskawka. Herbaty stały obok kaw, czekolad, napojów, soków, dżemów i innych przetworów.
Chcieliśmy samodzielnie zebrać swój podwieczorek. Przy kasie dostaliśmy niewielki koszyk i instrukcję (z jednym koszykiem mogą wejść najwyżej dwie osoby, żeby wejść trzeba kupić co najmniej pół kilograma, kaucja za plastikowy koszyk, dwie pary nożyczek do zwrotu, nie ma limitu czasu…). Dziewczyny podbiegały do kolejnych owoców, pytając mnie „czy ta będzie smaczna?”. Na szczęście od razu odrzucały zielone. Czasami w rytmie cza cza, a czasami posuwając się do przodu spacerowały powoli, jak detektywi poszukujący okazów idealnych. Bez skaz i jasnych plamek. O wartych uwagi kształtach. Wybierały i odcinały, rytualnie układając obok siebie kolejne sztuki. Chociaż pewnie rytuał sobie dopowiadam. W końcu któraś wspominała, żeby nie zgniatać.
Kiedy jeden z moich detektywów wywinął orła (skrzydła i nogi w górze), wysypałam piasek z koszyczka i dozbieraliśmy jeszcze to, co poszybowało pod folię. Z dwiema truskawkami gigantami (po jednej wybranej dla taty), ruszyliśmy w stronę kasy.
Truskawki zjedliśmy tego samego wieczoru. Janek podebrał kilka najmniejszych, zanim dziewczyny skończyły oglądać bajkę. Na szczęście zorientowałam się tylko ja. Po kolejnych piętnastu minutach zniknęły wszystkie. Zapach truskawek pozostał z nami na ubraniach.
Wizualnie, z zewnątrz – to po prostu szklarnia. Dla dzieci – trasa pełna atrakcji. Schodki do spaceru alternatywną ścieżką, alejki między sadzonkami, monidła do zdjęć i wychylania głowy, kafelki do wskakiwania i „zamawiania” i bramy, przez które można we wszystkie strony przechodzić. To także sąsiadujące z truskawkami farmy sałaty i spacer po okolicznych uliczkach. To uroki pory deszczowej, która wieczory wita oberwaniem chmury.
Z ciekawostek: dowiedziałam się, że truskawki atakuje wirus mozaiki tytoniu. To jeden z powodów, dla których na farmie nie można palić. Rozbawił mnie jeden związany z tym zakazem znak.
Czad, jeśli ktoś lubi truskawki, polecam.