Myśli potargane (o życiu i nie-życiu)

Tęsknota trochę dobra i trochę zła

Minął tydzień od naszego wylotu z Warszawy. Wydawało mi się, że to zbyt mało, by zatęsknić za tym, czego nie ma tu, bo zostało tam. A jednak dzisiaj coś do mnie dotarło. Taka tęsknota, ale nie tyle że tęsknię, bo już od tygodnia czegoś brak, ale dlatego, że jestem świadoma jak wiele jeszcze dni brakować będzie.

Zbiły się we mnie dwa uczucia – zblendowana ekscytacja, fascynacja i radość z poznawania-świata-siebie-nowego oraz nostalgia związana z najbliższymi. Jestem urzeczona takim połączeniem. Lubię czuć, jak wiele dla mnie znaczą rodzice, babcia, przyjaciele, znajomi, współpracownicy. A ta tęsknota wyraźnie mi o tym przypomina. Kilka miesięcy to tak niewiele w cyklu życia niejednej relacji – a jak wiele w tym cyklu robi jedna chwila docenienia. Marysia, która mówi: chciałabym na chwilę przytulić się do babci. Kasia, która mówi: trochę tęsknię za Buźką. Janek, który wpycha głowę przed kamerkę, żeby zobaczyć dziadka.

To trochę jak kanapka z szynką (o ile nie jesteś wege) – jeśli jest codziennie, nikt nie wie, że może jej brakować. Mało kto ją docenia. Jest i już. Kiedy jej braknie – okazuje się czymś nieprzeciętnym. Czad.

Z każdym dniem czuję się tutaj bardziej swobodnie. Jeszcze za wcześnie, by pisać „jak u siebie”, ale aklimatyzacja przebiega błyskawicznie. Coraz więcej rozmów z Tajami i przebywającymi tu Europejczykami. Coraz więcej zjedzonych owoców i pikantnych przypraw. Coraz bardziej opalona skóra. Nowa energia. Mam ochotę dzielić się tym, co się tutaj dzieje, chciałabym powiedzieć ludziom: hej, nie czekajcie do jutra, by spełniać marzenia, zróbcie krok w ich stronę już dzisiaj. I nie przejmujcie się, że każdy taki krok ma swoje cienie i swoją cenę. Te, które akceptujecie – bierzcie w ciemno, dopiero przy innych zaczynajcie się zastanawiać jak je obejść, zminimalizować negatywne efekty, zwiększyć swoje szanse. W czasie, kiedy piszę bloga – nie śpię, nie sprzątam, nie czytam. Wiem, że będę jutro mnie wypoczęta. Że od rana czeka mnie szykowanie na przejażdżkę po wyspie (a łatwiej przecież robiłoby się to teraz, gdy wszyscy śpią). Ale piszę. Bo lubię. Bo wierzę, że to fajne, dobre, że to moje. Że to ma znaczenie, że może spowodować u kogoś uśmiech albo może-coś-jeszcze-innego. W czasie, kiedy jestem tu, nie mogę być tam. Mogę zadzwonić, bo chcę być w kontakcie, ale nie wsiądę w samolot, by wejść do kogoś w Polsce na kawę (nie wypiłam tutaj ani jednej, jak kawę lubię, w ogóle nie brak mi!). Jeśli decyduję, by być z rodziną, nie mogę w tym czasie być z kimś innym. To, na co poświęcam czas rośnie. Ja, w mojej rzeczywistości, wierzę, że warto.

Nie obrażam się na żadne emocje, które rodzą się gdzieś pod sercem, by potem sabotować ciało w ten, czy inny sposób. Lubię je, wierzę że są po coś i sprawiają, że jestem jakaś. Dzisiaj na przykład ot, nostalgiczna właśnie 😉