Myśli potargane (o życiu i nie-życiu)

Test dla determinacji albo zachęta do powrotu

Pikantne atrakcje Tajlandii są dla mnie totalną abstrakcją. Szczytem nocnego imprezowego szaleństwa była wspólna kąpiel w basenie, kiedy dzieci już spały. Z wody non stop widziałam drzwi do naszego domu. Przy basenie stał też telefon z podglądem na to, co dzieje się w środku. Pewnie mogę mieć z tego powodu zaburzoną perspektywę… ale czuję się tutaj bezpiecznie.

Czasami skutecznie zarzuci w tuk-tuku i trzeba się mocniej przytrzymać, by skontrować wrażenie, że człowiek wypada. Szczególnie na górzystym dojeździe do Haad Rin. Zdarzył się sprzedawca, który przekonywał, że nie płaciliśmy z góry za wynajem skutera podpierając się dopiskami (widocznymi wyłącznie na jego kopii umowy). Ktoś buchnął nam w nocy z tarasu banany (podejrzewam małpy). Spiekliśmy się na pięknie czerwony kolor (pomimo warstwy ochronnej: filtr 50). Dwukrotnie. Największy pająk spotkany w łazience mógłby nie zmieścić się Jankowi do buzi (może i dobrze). Gekony szczerze polubiłam (kiedy ich nie ma, bardziej irytują mnie komary). Wiem już, że wchodząc do kanału mijał mnie waran, a nie mały krokodyl (jak mi się pierwotnie wydawało). W Bangkoku zamknęli szkoły, z powodu „tego gorszego” smogu.

Ale to wszystko nic.

To takie +2 do pikanterii, której serwuję też coraz więcej moim kubkom smakowym. Lokalny koloryt, na który reaguje się tak, albo inaczej.

Wczoraj o 6 rano, po dwóch godzinach męczącego kaszlu, ubrałam Marysię i poszłam szukać taksówki do szpitala. Chciałam, żeby jak najszybciej zbadał ją lekarz. Odprawę na prom mieliśmy o 10.00. Powinniśmy zdążyć pojechać, zbadać i wrócić. Potem autobus i nocny pociąg z Surat Thani do Bangkoku. Dalej Kambodża. Trzy dni wcześniej, podczas wizyty kontrolnej, miała się lepiej i miało obejść się bez antybiotyków.

„Can I do an X-ray of her lungs?” – dowiedziałam się, że pneumonia to po angielsku zapalenie płuc.

Kilka dni wcześniej, w skupieniu czekałam na informację, czy 39,9 stopni gorączki Jasia to choroba tropikalna. „Just a normal flu”. Potem padło jeszcze: „proszę zbijać gorączkę. Jeśli teraz, po paracetamolu, ma 37.2, to nie ma potrzeby zatrzymywać go w szpitalu. „Just stay at home and watch him carefully”. Przy okazji zobaczyłam, jak ściągać gorączkę ciepłymi okładami i pocieraniem ciała. Paracetamol co 4-6 godzin, jak potrzeba częściej – ręczniki. Jak wejdzie powyżej 39 – ibuprofen (bałam się podać go sama zanim badanie krwi potwierdziło, czy to na przykład nie denga).

Zdjęcie niedługo przed tym, jak owinęli mu wszystko poza jedną ręką, z której pobierali krew. Niestety chwilowo smoczek zaginął. Kiedy usłyszałam: „I have to check if it is one of tropical diseases”, zrobiło mi się ciepło i nie pomagała klimatyzacja.

Przez 3 tygodnie w Tajlandii odwiedziliśmy szpitale 5 razy. Aktualnie, po raz pierwszy, zatrzymali nas na kilka dni. Marysia ma obustronne zapalenie płuc i podawany antybiotyk. Kilka inhalacji dziennie i spotkania z lekarką, którą bardzo polubiła. Za customer service odpowiadają głównie Brytyjka i Francuzka. Zwiększają komfort i obawę przed barierą językową. Barierą głównie psychologiczną, ponieważ większość personelu mówi płynnie po angielsku, a google translator pomaga w tłumaczeniu terminów medycznych. Wszyscy są turbo mili, a większość: nieprzeciętnie pomocna. Delikatni dla Marysi, współczujący i akceptujący wszelkie jej strachy.

Pytanie, jak to wpłynie na naszą dalszą podróż?

W Tajlandia opieka medyczna cieszy się bardzo dobrą opinią. Kambodża, Laos i Wietnam także mają prywatne szpitale, ale nie mówi się o nich w takich superlatywach. Nasze ubezpieczenie, jak dotychczas, daje radę. Nie pamiętam takich 3 tygodni w Polsce, żebyśmy 5 razy witali się z lekarzem. Być może to proces aklimatyzacji, zbieg okoliczności lub nagromadzenie na starcie, które (statystyka) później przerodzi się w zdrowy i bezproblemowy ciąg dalszy.

Każdy nakłada na to, co przeżywa różne filtry.

Co podsuwają mi moje?

Jak silna jest moja motywacja? Czy wzmocni mnie to w moich decyzjach, czy wręcz przeciwnie, skieruje myśli na lot do Warszawy? Czy może ktoś czuwa nad nami i mówi: zostańcie na wyspie, poczekajcie aż w Bangkoku rozprawią się chwilowo ze smogiem. Poczekajcie, aż skończy się gorączka Chińskiego Nowego Roku, będzie bardziej bezpiecznie. Poznajcie zasady, tajską służbę zdrowia, wykurujcie się przed ruszeniem do Kambodży. Nie widzieliście jeszcze Ko Samui, wokół jest wiele pięknych wysp. Spokojnie, nigdzie się wam nie spieszy.

I nawet, jeśli czyjaś pesymistyczna część osobowości po przeczytaniu tego tekstu podpowiada:

  • I po co było jechać?
  • A jak nie zrozumiecie czegoś, co mówią w szpitalu i zrobią dzieciom krzywdę?
  • To nie wiedzieliście, że tam choroby tropikalne możliwe? Z małymi dziećmi do Azji Południowo-Wschodniej, no brawo.
  • Na zdjęciach w tydzień możecie zobaczyć więcej świata, niż jeżdżąc po nim kilka miesięcy.

To z drugiej strony świata odzywa się ta optymistyczna:

  • Macie ubezpieczenie, które daje wam opiekę na najwyższym poziomie, jesteście w dobrym miejscu do chorowania.
  • Jesteście razem, macie wygodne łóżka, a wyspa nawet przez okno jest urzekająca.
  • Choroba została zdiagnozowana przed dobą w podróży, przez co udało się jej uniknąć.
  • Macie czas, by przygotować się do Kambodży, poczytać, poznać też kilku Tajów.
  • 300 metrów od szpitala jest jedyny na wyspie sklep z ciepłymi i chrupiącymi bagietkami.
  • Zdążycie odebrać oczekiwaną paczka z Polski!

Na Ko Samui możemy przedłużyć wizy (gdyby była potrzeba hospitalizacji dłużej niż do wtorku), Koh Phangan dalej piękne, a zdrowie bezapelacyjnie kluczowe. Do Kambodży na pewno nie dotrzemy w poniedziałek (jak mieliśmy w planach). Rozmawiamy natomiast z Jagodą, która jest tam od kilku miesięcy i podpowiada ludzi w różnych miastach i plan podróży. Dała też namiar na rodzinę, która niedawno odwiedziła ją z małymi dziećmi. Rozmowa z wolontariuszką, która wyjechała, by zmienić kawałek świata wlała we mnie ciekawość i jakiś nietypowy rodzaj energii.

Czas po raz kolejny zwolnił.

Mierzony osłuchiwaniem przez lekarza, kroplami sączącymi się z przezroczystego pojemniczka do ręki Marysi, miseczkami ryżu z mango i z jogurtem, myśleniem, rysowaniem i mniej lub bardziej wymyślnymi zabawami.

P.S.

Ciekawostki:

  • Inhalacje w tutejszym szpitalu robi się z wykorzystaniem butli z tlenem medycznym, a nie nebulizatorów.
  • Tego samego lekarza widziałam wczoraj o 7 rano, potem o 17.00, dzisiaj o 6 rano, a potem około południa. Wydaje mi się, że ma przyjść znów na 17.00.
  • Na obiad (szpitalny ) Marysia dostała frytki i kotleta schabowego, a na deser: kawałki ananasa, banana, jabłka, arbuza i smoczego owocu.

  • Mają bardzo smaczną kawę. Wypiłam trzy, bo co chwila Marysia przychodziła pytając: „mogę ci zrobić?”
  • Na zdjęciu poczęstunek, jako część rytuału duchowego (na szpitalnym parkingu). Kartka głosi, by nie jeść.