Myśli potargane (o życiu i nie-życiu)

Jaki sens może mieć kilkumiesięczna podróż?

OK, istnieją scenariusze, które mogłyby to zmienić, ALE: uważam, że ogromny. Nawet, jeśli bardziej wiarygodna stanę się po pierwszej połowie 2019 roku, to… Chwilowo widzę go na czterech płaszczyznach:

1. Rodzina.

Kilka miesięcy będziemy na siebie skazani. Dużo czasu, by lepiej się poznać i zrozumieć. I dużo emocji. Tysiące tematów, które prawdopodobnie nie pojawiłyby się inaczej (dlaczego słonie jedzą trąbą? jak to możliwe, że w tej skale jest wyspa? czym bawią się dzieci w Wietnamie? czemu nie mogę zjeść po prostu kanapki? czym różni się życie w dżungli od tego w europejskich miastach?) i takie, na które być może wcześniej nie było czasu. Będziemy się na siebie wściekali, obrażali i tupali nogami. Będziemy się ze sobą dzielili, pomagali, sprawdzali się w różnych okolicznościach. Będziemy mieli dla siebie czas.

2. Szerszy horyzont.
Nie oszukujmy się, Janek nie będzie niczego pamiętał (w kategoriach faktów, bo jestem przekonana, że emocjonalnie ta podroż w nim zostanie!). Kasia być może nie zapamięta na długo (po roku pewnie wyparuje wspomnienie zabawy z Tajką w podobnym wieku). Marysia zapamięta pewnie tylko to, co wywoła w niej najbardziej skrajne emocje (choć tu, z pomocą zdjęć, wiele historii uda się pewnie skutecznie odtworzyć). A jednak jestem przekonana, że ta podróż ich rozwinie. Mnie i Maćka zresztą też. Oglądanie ludzi, którzy różnią się od nas (zwyczajami, podejściem do życia, językiem, kolorem skóry, układem kości twarzy, dynamiką gestów, nastawieniem do innych, sposobem ubierania się…), egzotycznych roślin i zwierząt, smakowanie tamtejszej kuchni – to wszystko zbuduje pulę doświadczeń. Moim zdaniem nieodwracalnie wpłynie na zakres pojmowania. To, czego doświadczę już nie od-doświadczę, nie od-zobaczę (nawet, jeśli zapomnę). Egzotyka przestanie być egzotyką, a stanie się elementem rzeczywistości.

3. Ciekawość.

Tak, jak dzieci wierzą w opowiadane bajki na dobranoc – tak ja wierzę w historie o Azji (czyli: na słowo). Słyszę, ale nie znam, nie wiem, nie rozumiem, mogę tylko przeczytać, wysłuchać i dopytać. A ja chcę zaspokoić swoją ciekawość doświadczeniami. Jestem ciekawa tamtego świata (np. tego, co napisałam przy „szerszym horyzoncie”). Moich reakcji (np. kiedy po raz dwudziesty danego dnia będę miała trudność w odpowiedzeniu na pytanie „co to jest?”, „dlaczego?” – bo po prostu nie będę miała zielonego pojęcia, a być może nikt w pobliżu nie będzie w stanie mi tego wytłumaczyć w żadnym znanym mi języku). Reakcji Maćka (np. kiedy poproszą nas o zostawienie paszportów na czas wynajmu skutera). I dzieci (np. na zgiełk Khao San). Czy Kasi zasmakuje Canh Chua albo ข้าวเหนียวมะม่วง (mango sticky rice)? Czy będziemy dla Azjatów egzotyką? Czy nie będzie za ciepło? Jak długo zostaniemy w kolejnych miejscach i co będzie decydowało o zmianie? Z fascynacją wyobrażam sobie zaspokajanie tej ciekawości. Dzień po dniu, chwila po chwili, człowiek po człowieku.

4. Uczta dla zmysłów.

Nie potrafię wyobrazić sobie, jak na żywo wyglądają te niezwykłe miejsca, które wyszukuję w grafikach google albo które oglądam na blogach. Nie ma znaczenia, czy mowa o Wietnamie, Tajlandii czy Kambodży. Każdy kraj ma swoje perły. Jestem pewna, że to dopiero początek. Turystyczny wierzchołek lokalnej góry lodowej. Kolory w zupełnie innych odcieniach, inny styl i architektura (bo i inne powody). Inny wygląd, smak i zapach owoców, przypraw i warzyw. Inaczej przyrządzane potrawy. Szum mórz i oceanów. Uczta dla zmysłów.

To też akceptacja niewiedzy, otworzenie się na nowe, dotykanie i poznawanie świata tak, jak robią to dzieci (niewiele wiem, nic nie rozumiem, wszystkiego chcę spróbować).

Nie mogę się doczekać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *